menu

22 grudnia 2015

Południowy Kampinos

Wypad południowymi obrzeżami Kampinosu rozpoczął się tak, jak wcześniejszy po obrzeżach północnych w Sochaczewie. Tym razem dojechaliśmy korzystając z Kolei Mazowieckich już po świcie i całą trasę mieliśmy pokonać w świetle dnia. Biorąc pod uwagę, że był to 19 grudnia pogoda była rewelacyjna - ciepło prawie bezwietrznie, choć do pełni szczęścia brakowało słońca, które skrywało się za chmurami. Trasa została tak ułożona, aby przebiegła po wcześniej przez nas nie przejechanych odcinkach.

Ustawiając się do foty przed dworcem wzbudziliśmy zainteresowanie wśród lokalnej społeczności ;)


Znów "Dworek Chopina" był zamknięty, może następnym razem się uda wejść.

(autor: Paweł)
Tym razem było już na tyle jasno, że można było choć przez płot pooglądać teren parku, a w kasach paliło się światło. Gdy byliśmy tu miesiąc wcześniej było zupełnie ciemno.

Niedaleko za Żelazową Wolą napotkaliśmy przystrojoną kapliczkę. Zapewne na wietrze wstążki pięknie falują, ale szczęśliwie dla nas tego dnia nie wiało.

Po drugiej stronie drogi niż kapliczka stał stary, krzywy drewniany krzyż. Przypomniał mi on o krzyżu, który nie tak dawno widzieliśmy jadąc do Siedlec. Czy ten też skończy gdzieś leżąc? A w jego miejscu stanie nowy, metalowy pozbawiony "duszy"?

Zaraz za krzyżem dogorywała chatynka kryta strzechą. Obejście wyglądało jakby jednak ktoś od czasu do czasu tu przebywał.



Przy parkanie chatki na drzewie zobaczyłem malusieńką kapliczkę. W środku jedynie mały medalik wisiał krzywo, a całości mizernego wyglądu dopełniała pobita szybka. Pojechaliśmy dalej.

Droga była mocno bagnista, ale nam to nie przeszkadzało - jak widać po Pawle.

Woda w kanale Łasica była zabrudzona jakby czymś ropopochodnym. Choć wydaje mi się, że w tym miejscu to raczej mało prawdopodobne, a cienki kolorowy film na wodzie był pochodzenia naturalnego.

(autor: Paweł)
Kolejny raz w Kampinosie natykam się na taki typ daszków. Dość minimalistyczne, ale chyba spełniają swoje zadanie.

Mijaliśmy kanał za kanałem i znów pełen wody. Na północy puszczy jest jej znacznie mniej niż, jak widzieliśmy wcześniej, na południu.

Szerokie łąki puszczańskie mają przyjemnie rdzawy kolor o tej porze roku. Wszędzie widzieliśmy efekty działań dzików, które ryły w poszukiwaniu smakowitości.

Kolejne wykupione przez KPN gospodarstwo. Oby więcej takich. Piwniczki zostają dla nietoperzy, a jak czytałem, nie tylko one korzystają z tych schronień.

Pomyśleć, że Paweł stoi po środku już nieistniejącego gospodarstwa.

Seria obscenicznych fotek z drzewem w roli głównej ;) Ciekawe ile lat ma ten dąb.

Czyż nie wspaniale jechać taką drogą przez las, gdzie nie ma wkoło nikogo? Kilkanaście kilometrów dalej natknęliśmy się na trzy łosie, niestety byliśmy zbyt głośni z naszymi rowerami i nasze zachowanie nie pozwoliło na dłuższą obserwację.

Post-apokaliptyczny widok. Samotna latarnia bez śladów innej ingerencji człowieka.

Kawałek dalej już ledwie stojące ruiny.

(autor: Paweł)
Strach było wchodzić do "środka" budynku.

Jakże my dzielni i silni jesteśmy tak podtrzymując dach.

Kiedy czytam książki, których akcja rozgrywa się po wymarciu większości ludzkości, to tak sobie wyobrażam opustoszałe i zniszczone domostwa odwiedzane przez bohaterów tych historii.

Zaraz za domem "rosło" niesamowicie powykręcane drzewo, jak mutant popromienny.


(autor: Paweł)
Otwarte drzwiczki na poddasze zapraszały w gościnę, ale reszta budynku zdecydowanie odradzała.

Kilkaset metrów dalej stał następny opuszczony budynek - ten już nie miał takiego klimatu jak poprzedni.

Choć kaflowy piec i zawalony sufit mogły go trochę dodawać.

Pomieszczenie puste, ale od oknem stały rzędem ustawione plastikowe kanistry śmierdzące paliwem. Kto i po co je tu ustawił?

Z tego wychodka to raczej już nikt nie skorzysta.

Od tej strony domek nie wygląda na tak zrujnowany w środku.

(autor: Paweł)
Kiedy otwierałem okiennice rozlegał się skrzypiący dźwięk, gdy rdza o rdzę się wycierała.

Jak się okazało opustoszałe domki były niemalże przy nowo wyremontowanym parkingu w Granicy.

(autor: Paweł)
Tak, wedle opisu, wyglądało "klasyczne" mazowieckie gospodarstwo.

Dokąd prowadzisz drogowskazie?

Ścieżka dydaktyczna wytyczona w Granicy jest dobrze oznaczona, a tablice przekazują ciekawe informacje. Tak zdobyta wiedza "przy okazji" w danym miejscu dużo lepiej się przyswaja.

Las o tej porze roku jest bardzo cichy. Jedynie nasze rowery hałasowały na wertepach.

Trasa edukacyjna doprowadziła nas do małego cmentarza żołnierzy poległych w kampanii 1939 r.

(autor: Paweł)
Równe rzędy krzyży w środku lasu, odwiedzane zapewne tylko przez lokalnych mieszkańców i przedstawicieli różnych organizacji. Bo na pamięć rodzin to już chyba zbyt odległy czas.

Ilekroć trafiam na takie miejsca staram się przeczytać choć kilka nazwisk. "Bo kto jak nie My ma" pamiętać? Kiedy z Pawłem odwiedzaliśmy cmentarz spotkaliśmy młodego turystę, który samotnie przemierzał kampinoskie szlaki. Po krótkiej rozmowie ruszyliśmy w swoje strony. Jak to jest, że na szlaku w głuszy każdy z każdym może porozmawiać z uśmiechem, a w mieście już nie?

Świeże tablice informacyjne przybliżają historię tego miejsca.

Dalszy fragment ścieżki prowadził przez rezerwat ścisły, gdzie ingerencja człowieka jest sprowadzona do koniecznego minimum.

Szeroki dukt przez rezerwat zachęcał do jazdy.

(autor: Paweł)
Tak dotarliśmy do Muzeum KPNu w Granicy. Z poprzednich wizyt zapamiętałem je głównie jako zbiór wypchanych zwierząt.

Tak też i jest teraz, choć pracownik muzeum powiedział nam że cały obiekt przeszedł gruntowny remont i przebudowę w 2008 roku.

Część eksponatów ma zdecydowanie wyeksploatowany stan. Kiedyś byłem przeciwnikiem wypchanych zwierząt, ale z czasem doszedłem do innego wniosku. Może to lepsze (przy założeniu, że skóry są pobierane od martwych osobników, a zwierzęta nie są zabijane dla wypchania), niż ogrody zoologiczne z bardzo małymi wybiegami i całym życiem zwierząt w więzieniu?

Drugi eksponat który pamiętałem z przeszłości jest dość nietypowy. Jest to fragment szczęki wieloryba, który "zawędrował" tu w 1939 roku z jednego z warszawskich muzeów.

Przed głównym budynkiem muzeum znajduje się plac z planszami zachęcającymi do odwiedzenia wszystkich polskich parków narodowych. Przy przeglądaniu doszedłem do wniosku, że już niewiele mi brakuje do kompletu.

Dalszy szlak wprowadził nas do - jak głosił napis na tablicy - całkiem dziewiczego fragmentu puszczy.

W tej części lasu widzieliśmy wszędzie leżące i nieuprzątnięte pnie starych drzew.

(autor: Paweł)
Część drzew, jak widzieliśmy, była ścięta piłą i tak pozostawiona. Dzięki zielonym dywanom z mchów mocno kontrastowały z brązowym poszyciem lasu.


Ten dąb stał  tu już tylko siłą własnej dumy. Spróchniały na wskroś, wieszczył swój rychły upadek po długim życiu.

W Łubcu wyjechaliśmy z lasu na szerokie pola.

Zaraz po przekroczeniu drogi 579 która rozcina puszczę na pół z północy na południe natrafiliśmy na małą, stara chatynkę krytą papą. Bardzo kontrastowała ze swym otoczeniem, gdzie stały już nowe, duże betonowo-ceglane domy.

Obok starej chatki stał samotny spróchniały pień wierzby, który bardzo pasował do swojej sąsiadki.

Lasy Kampinosu były świadkiem wielu zbrodni, ważne jest aby zachować pamięć dla kolejnych pokoleń i może choć tak spróbować zapobiec powtórzeniu tragedii. Choć mam świadomość, że to trochę mało jak na taki cel.

Pogoda poprawiła się jeszcze bardziej, czyli kilka razy udało nam się zobaczyć słońce padające na wysuszone, teraz zazwyczaj podmokłe łąki.

Czasem i zwalone drzewo w poprzek szlaku blokowało nam drogę, ale na szczęście było jak je ominąć, trochę bokiem i trochę pod nim.
(autor: Paweł)
Ani jednej fałdki na wodzie w kanale.

Dwóch dzielnych podróżników pośród bagiennych szuwarów.

Kładka przypomniała mi o Poleskim Parku Narodowym, w którym wiele kilometrów przejechałem po jeszcze węższych drewniakach.

Przed samą nieistniejącą już wsią Ławy wjechaliśmy w lasek karłowatych drzew.

(autor: Paweł)
Pośród tych drzewek czułem się trochę jak Guliwer ;)

Ten sam Kampinos, też łąka ale jak różna od niedawno miniętych podmokłych terenów.

Wjechaliśmy do "wsi", ale tym razem skręciliśmy we wcześniej nieodwiedzony przez nas fragment.

(autor: Paweł)
Udało nam się odnaleźć brakujące pozostałości domów, które Paweł wcześniej wyszukał w sieci.

Ten ostatni brakujący też został odznaczony z listy "do znalezienia". Dziwna jest konstrukcja tego domku. Ciekawe dlaczego jest taki wąski bo raczej nie z braku terenu?

Kolejny kanał pełen wody, za każdym razem mnie cieszy po strasznie suchym roku, choć mam świadomość, że odprowadza on wodę z terenu.

(autor: Paweł)
To druga połowa grudnia, a ja cały dzień jechałem w krótkim rękawku. Daje to do  myślenia, co się dzieje z tym klimatem? Tuż przed samym Lipkowem spotkaliśmy kolegę, który wybrał się na krótką wycieczkę rowerową.

Tędy kiedyś musiała przebiegać droga do kościoła.

Przy kościele w Lipkowie byłem nie po raz pierwszy, ale pierwszy raz wszedłem na teren.

(autor: Paweł)
Paweł zwrócił uwagę na drewniany chodnik. Fakt, dziś już prawie nie do znalezienia, w erze wszechobecnej kostki betonowej.

(autor: Paweł)
Spod kościoła przez las dojechaliśmy do polany biwakowej Opaleń. Bardzo się zmieniła, a przynajmniej ja inaczej ją zapamiętałem.

Panorama na polanę, z prawej strony przy wiacie ojciec z synem pieką kiełbaski przy ognisku. Gdy przejeżdżaliśmy obok nich okazało się, że ojciec jest angielsko-języczny i uczy syna polskiej pieśni patriotyczniej!!!! To nam poprawiło i tak już dobry humor na zakończenie naszej wycieczki.

Tego dnia przejechałem raptem 91 km, a Paweł 97 km. Trasa na pewno nie była długa, ale za to bardzo różnorodna i pełna ciekawych odkryć, które napotkaliśmy po drodze.