menu

5 listopada 2016

Warki smak. Do dwóch razy sztuka?

Miesiąc wcześniej nie udało mi się sprawdzić warckiego chmielu smaku. Teraz mieliśmy kończyć trasę w Warce, może tym razem się uda? Do Radomia wyruszyliśmy tym samym pociągiem, co miesiąc wcześniej 07:07. Czy to nie dziwne, że pierwszy pociąg w tamtym kierunku jedzie tak późno, a w Radomiu jest dopiero o 9:45. W pociągu mieliśmy małą scysję z pasażerem, który poczuł się urażony tym, że zwraca się mu uwagę o niepalenie w toalecie. Niestety konduktor, który stał obok zupełnie miał to gdzieś ;(, a szkoda. Tę sytuację zbyliśmy żartem i tak dojechaliśmy do celu.

W trasę ruszyliśmy w składzie Robert, Rafał i ja.

Pierwszy punkt na trasie to bardzo oblegane lotnisko w Radomiu.

Dzikie tłumy waliły drzwiami i oknami do hali odpraw.

A cała płyta lotniskowa była zastawiona oczekującymi na start samolotami.

Na parkingu ani jednego wolnego miejsca. Niewiele się zastanawiając szybko ruszyliśmy w dalszą drogę, aby nie przepychać się przez te tłumy ;).

Stary drewniak, a zaraz za nim nowy dom. Ciekawe, czy został jako pamiątka, czy może miał służyć staremu właścicielowi do końca, a potem już został. Obecnie dom nie jest używany, a przynajmniej tak wygląda.

Pozostałości po młynie/tartaku nad rzeką Pacynką. Robert był bacznie obserwowany przez tubylca, czy przypadkiem nie chce skakać.

Chwila zadumy na trasie też nam się trafiała.

Wreszcie wjechaliśmy do Kozienickiego Parku Krajobrazowego. Jesienny las pełen kolorów i zapach mokrego lasu sam maluje mi uśmiech na twarzy.

Tablica zabrana do renowacji. Chyba.

Obok wysokiego dębu kapliczka - niestety nie dopatrzyliśmy się żadnych opisów. Może na tabliczce zabranej do "renowacji" była bardziej wyczerpująca informacja?

Droga stawała się coraz bardziej wymagająca.

Mijaliśmy wielu grzybiarzy z pełnymi koszami grzybów, a i nam udało się znaleźć jednego i to do tego jadąc na rowerze.

Czasem droga odpuszczała i pozwalała na trochę szybszą jazdę, ale większa jej część wymagała kluczenia pomiędzy kałużami.

Przy wyjeździe z lasu koło Kieszek zobaczyliśmy starszego pana próbującego wypchnąć Robura DUO 4/1 z błota. Zatrzymaliśmy się i pomogliśmy wypchnąć pojazd na twardy grunt.

Chwila rozmowy i już wiemy, że pan czeka na żonę, z którą jest od 53 lat, a pobrali się po 3 miesiącach od chwili poznania. Uwielbiam takie przypadkowe spotkania z ludźmi napotkanymi po trasie.

Kraj pochodzenia pojazdu DDR, rok produkcji 1988 lub 6 - nie widać.

Żona, na którą czekał starszy Pan jak i on była na grzybach i zbierała niedaleko opieńki.

Właściciel był bardzo dumny ze swojego pojazdu, jak i przeróbki kabiny, którą wykonał (wymienił brezent z dachu na blachę). Porozmawialiśmy jeszcze chwilę. Żegnając się życzyliśmy dużo zdrowia dla niego i małżonki.

Jadąc drogą nie mogłem uwierzyć w to co widzę. Koń w pracy na polu - naprawdę dawno nie widziałem takiej sytuacji. Po chwili spostrzegłem, że starszy mężczyzna siłuje się z dyszlem. Trwało to chwilę. Zastanawiałem się czy nie powinienem pomóc, bo staruszek wyraźnie nie miał wystarczającej siły. Czułem się bardzo nie na miejscu robiąc to zdjęcie. Z drugiej strony, jak zauważył mój towarzysz podróży - chyba jednak lepiej nie pomagać, bo póki daje rade sam, to czuje, że żyje. Po chwili radę dał i wznowił pracę z koniem w polu, a ja lekko zawstydzony ruszyłem z kolegami dalej.

Po wyjechaniu z Augustowa (ale tego koło Pionek) dojechaliśmy do cmentarza wojennego z okresu I Wojny Światowej. W mogile zbiorowej są pochowani razem żołnierze z obu stron frontu.

W zbiorowych grobach (widoczne kopce) z tyłu. "Na cmentarzu w Augustowie pochowani są przede wszystkim Rosjanie i Polacy oraz Niemcy, Czesi, Słowacy, Węgrzy, Ukraińcy i Białorusini.". Najsmutniejsze jest to, że wychwalamy wielkich dowódców i polityków, którzy wysyłają przeciw sobie maluczkich płacących najwyższą z cen i o nich zapominamy. Przywódców zaś pamiętają wszyscy, bez względu na to, czy byli dobrzy czy nie.

Zanim dotarliśmy do długiej prostej musieliśmy kluczyć przez las wąską i błotnistą drogą przebijając się przez gliniaste błocko.

Zdjęcie nie odda słodkiego zapachu tego oczka wodnego. Ciekawe czy to zgnilizna tak pachnie? Nie wiem.

Robert i Rafał czekali aż zakończę focenie i ruszę za nimi.

Jesień odbarwiła środkową warstwę lasu na brąz.

Droga z szutrowej zmieniła się w piaszczystą, kolejny fragment lasu poszedł na przerób.

Wiem że to fabryka drewna, pomimo tego smutno mi się patrzy na porębę.

Widok ten zachwycił nas. Za lasem olbrzymia elektrownia kozienicka z pióropuszami bijącymi w niebo.
Tu zrobiliśmy następny postój na małe co nieco.

Niektórzy w negliżu straszyli leśne stworzenia ;)

Dotarliśmy przez leśne dukty do elektrowni. Jest olbrzymia, bez dwóch zdań. Druga co do wielkości pod względem mocy w Polsce. Trasa wyznaczona na mapie zakładała przejazd tą drogą za szlabanem. Niestety nie była ona przejezdna, a szkoda.

Postanowiliśmy zobaczyć elektrownię od strony Wisły.

Na rzece trwało palowanie, ciekawe co będzie tam budowane?

Elektrownia od strony rzeki jest jeszcze bardziej imponująca. Z  prawej strony widać obecnie budowany nowy blok energetyczny.


"Bunkier", a chyba tak właściwie wzmocniona strażnica. Nie udało mi się nigdzie w sieci znaleźć dodatkowych informacji o tym obiekcie.

Wszyscy staliśmy i podziwialiśmy ogrom konstrukcji.
Dalej przejazdu nie było, musieliśmy więc wrócić pod bramę elektrowni, a następnie przez 6 kilometrów jechać DK79 obok szybko mijających nas samochodów, aż do miejscowości Ryczywół.

Tam przy zjeździe w gminną drogę na Basinów stoi taka tablica.
Zastanawialiśmy się, czy jechać tak jak zaplanowaliśmy do Warki, czy może spróbować i pojechać na Warszawę. Jednak kropiący deszcz i zbliżający się zmierzch przekonały nas do trzymania się pierwotnego planu. Kiedy podjęliśmy tę decyzję jak na zawołanie przestało kropić ;)

Zamieszkana ruderka, a przed nią zdekompletowany rower do góry jednym kołem. Nie wchodziłem na posesję, ale i tak wzbudziłem zainteresowanie mieszkanki. Wyszła do mnie pani w wieku bliżej nieokreślonym, z wyraźnie marynarskim krokiem. I zapytała "Czy możeee w czymśśśśś pooomóóóc?". Grzecznie podziękowałem za takową i ruszyłem do mego rumaka.

Chłopaki trzymali taktyczny dystans ;)

Czym dalej, tym bardziej się ściemniało, a przez zły skręt droga się skończyła.

Przejazd przez to pole niektórzy będą pamiętać długo ;)

Dalej już zdjęć nie było sensu robić, słoneczko zaszło za horyzont. My w zupełnej ciemności dojechaliśmy do Warki. Szybki telefon do Leona (nasz wspólny kolega z Warki) z pytaniem gdzie tu można coś dobrze zjeść, bo mamy prawie 2 godziny do pociągu.

Tak to trafiliśmy do restauracji Albero. Co prawda mieliśmy problem ze znalezieniem właściwego i działającego wejścia (cóż pierdołą człowiek się rodzi ;). Po perypetiach zasiedliśmy do kosztowania Warki w Warce i wyglądaliśmy przez czarną szybę w czarną noc, czekając na grillowaną polędwiczkę z grzybami. Tak długo czekaliśmy, że prawie się spóźniliśmy na pociąg.

W pociągu wreszcie porządne wieszaki rowerowe, a nie zdzieraki lakieru.

Zaciekawiła nas dziwna śruba wystająca z podłogi. Uprzejmy konduktor wyjaśnił nam że to stary skład po remoncie i kiedyś w tym miejscu stała szafa pancerna, w której przewożone były pieniądze odbierane na stacjach.

Trasa wyszła nam na 92 km, a dzienny przelot z dojazdami zamknąłem równą setką ;)
Polecam szczególnie odcinek przez Puszczę Kozienicką, myślę że jeszcze tam wrócę może dla odmiany w innej porze roku.

Do listy dopisałem zaliczenie 9 nowych gmin: Głowaczów, Grabów nad Pilicą, Jastrzębia, Jedlnia-Letnisko, Kozienice, Magnuszew, Pionki - teren miejski, Pionki - obszar wiejski, Radom.
Dzięki temu mam już zaliczone 175/2479 szt. co daje 7,06%.

-----




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz