menu

14 listopada 2015

Północny Kampinos

Chęć na przejechanie północnych i zachodnich terenów Puszczy Kampinoskiej powstała w czasie majowego przejazdu WOTem. Cały czas brakowało mi wolnego terminu i kogoś, kto by chciał ze mną powłóczyć się na rowerze po lesie.
Dopiero w listopadzie się udało. Paweł podchwycił myśl i tak zapadła decyzja, że tegoroczne Święto Niepodległości spędzimy pedałując po północnym Kampinosie. Start wyznaczyliśmy w Sochaczewie, do którego jest dobry dojazd pociągiem z Warszawy. Ze względu na dość już krótki dzień o tej porze roku postanowiliśmy wyruszyć pociągiem jeszcze przed świtem. Ja musiałem być przed 5:08 na Wschodnim, bo o tak chorej godzinie odjeżdżał nasz środek transportu. Kolega dosiadł się chwilę później na Zachodniej.

(autor: Paweł)

Wagon był w pełni obsadzony pasażerami. My jako rowerzyści dostaliśmy miejsca na samym początku wagonu przy rowerach. Przed nami była ścianka z reklamą Plusa. Jak zauważył mój współtowarzysz podróży - reklama była dość leciwa (sprawdziłem po powrocie w sieci - pochodziła z końcówki 2004 roku, czyli wisiała już 11 lat !!!). Padło dobre pytanie: "Ile musi kosztować wykupienie ramki na tak długi czas? ;)". O 5:53 dotarliśmy do Sochaczewa. Było jeszcze ciemno, gdy wsiedliśmy na rowery i ruszyliśmy w kierunku miejsca urodzenia wielkiego polskiego kompozytora.


O brzasku zatrzymaliśmy się przed bramą wjazdową do muzeum miejsca urodzenia Fryderyka Chopina w Żelazowej Woli. Na zwiedzanie nie było szans ;). Szybka fotka (wyszła jak by było jaśniej niż było w rzeczywistości) z cyklu "Ty byliśmy!".

(autor: Paweł)
A jednak pasy świecą ;)

Z Żelazowej Woli wyjechaliśmy aleją wierzbową uznawaną za symbol mazowieckiej wsi.

Humor nam dopisywał mimo wmordewindu i dość wczesnej pory.

Dojechaliśmy do zalanych glinianek, w lecie zapewne tętniących życiem, zapełnionych wypoczywającymi lokalesami.

(autor: Paweł)
Niestety asfalt ustąpił miejsca dziurawej szutrówce, a Paweł rozpoczął testy swojego prowizorycznego błotnika.


Nasza trasa ponownie przecięła się ze starym szlakiem kolejki wąskotorowej. Od 1922 roku kursowała ona przewożąc ludzi jak i drewno wycinane z Kampinosu. Rozkładowe kursy zakończyły się w 1986 roku. Obecnie tylko w weekendy odbywają się kursy turystyczne z Sochaczewa do Wilczych Tułowskich, gdzie organizowane są małe pikniki.

(autor: Paweł)
Dojeżdżając do Brochowa już z oddali widzieliśmy kościół, w którym ochrzczony był Fryderyk Chopin, również miejsce ślubu jego rodziców.

Kościół-Zamek ma długą historię, z którą warto się zapoznać, nam nie dane było zwiedzić jego wnętrza ze względu na wczesną porę wizyty.

Przed murami świątynnymi stoi figura - jeden z dwóch patronów tej parafii. Św. Roch. Chyba już zawsze będzie mi się kojarzył z filmem "Jasminum" Kolskiego ;)

Drogę wskazywały nam oznaczenia zielonego szlaku, a kanał Łasica pokonaliśmy po przebudowywanym właśnie mostku.

(autor: Paweł)
Tak dojechaliśmy do Wilczych Tułowskich, gdzie znajduje się ostatnia, z rzadka używana, stacja wąskotorówki.

Kiedyś odtąd trasa biegła już pośród lasów puszczy Kampinoskiej i poza przewozem ludzi kolejka służyła do wywozu wyciętych drzew.

Jechaliśmy dalej wzdłuż dziś już nieprzejezdnych torów, które co jakiś czas wyłaniały się z leśnego poszycia.

(autor: Paweł)
Miło patrzeć jak przyroda skutecznie odbiera co swoje, jeżeli człowiek tylko jej nie przeszkadza.

(autor: Paweł)
Tu widać jak wąska była ta wąskotorówka.

Pokonując kolejne kilometry przez las napotkaliśmy "zwykły" krzyż przydrożny, jakich można spotkać wiele włócząc się po polach i  lasach.

Z  takim typem tabliczek wotywnych spotkałem się już nie raz i za każdym razem, gdy czytam ich teść jakoś ciepło mi się robi na sercu.

Jadąc skrajem puszczy usłyszeliśmy głośne nawoływania ludzi i szczekanie wielu psów. Nawet zażartowałem do Pawła, że ktoś z nagonką poluje ;). Zaraz potem mój towarzysz zarządził postój na popas. Zatrzymaliśmy się, wyciągnąłem termos z sakwy i odwrócony tyłem do roweru nalałem kubek gorącej herbaty. W momencie, gdy podawałem koledze parujący szkopek usłyszeliśmy za moimi plecami głośny wystrzał. W pierwszej chwili pomyślałem, że jednak naprawdę ktoś poluje w okolicy.

"Na szczęście" okazało się, że "tylko" rozerwało oponę w moim rowerze. Proces naprawczy przebiegał etapowo, oczywiście z elementami testów. Do przejechania mieliśmy jeszcze około 60 km.

(autor: Paweł)
Paweł się śmiał "Dobrze, że nie w kolano strzelali" ;)

Rozerwana opona powędrowała na przednie koło, gdzie jest mniejsze obciążanie, a stara dętka posłużyła za wzmocnienie w miejscu rozerwania. Dalszą drogę musiałem pokonać z bulwą na przedniej oponie i minimalnym ciśnieniem, co powodowało, że zdecydowanie wzrosła moja uwaga na pokonywane przeszkody na drodze, aby nie złapać snejka.

Po kilku kilometrach i ja stwierdziłem, że czas coś zjeść. Zatrzymaliśmy się przy starej leśniczówce.

Rowery zostały przy daszku, a my ruszyliśmy oglądać opuszczone gospodarstwo.

(autor: Paweł)
Wilgotna pora roku pobudzała jeszcze bardziej zapach gnijących pozostałości. Szczególnie w starym domu.

(autor: Paweł)
Zabudowa gospodarcza też nie wyglądała dużo lepiej.

(autor: Paweł)
Rdzewiejąca tabliczka idealnie pasowała do całego obrazu leśniczówki. Po posiłku ruszyliśmy dalej leśnym duktem.

Kolejna kapliczka na naszej drodze. Zastanawiam się czy gdzieś istnieje spis wszystkich kapliczek i krzyży przydrożnych?

Bliżej ludzkich domostw droga stawała się lepsza.

(autor: Paweł)
Jak się wydawało to tu przeniesiono leśniczego z poprzednio odwiedzonej leśniczówki, ale pewni nie byliśmy.

Tym razem krzyż i kamień upamiętniający zabitych przez Niemców mieszkańców wsi  w czasie II wojny światowej.

(autor: Paweł)
Nawet betonowe pozostałości domu natura odbierze z czasem.

Przez moją uszkodzoną oponę zmalał mój zapał do zbaczania z trasy. Później żałowałem, że nie zaciekawiły nas bardziej tabliczki informujące o terenie wojskowym i zakazie wstępu. Paweł następnego dnia odszukał w sieci minęliśmy opuszczony Fort VII, stanowiący pierwszy pierścień umocnień z twierdzy Modlin. Obiecaliśmy sobie tam jeszcze wrócić i go zwiedzić.

Uwaga na gady ;)

Początek listopada, a ja w krótkim rękawku cały czas jadę ;)

(autor: Paweł)
Widać, że las chłonie wodę po tegorocznych suszach.

Dotarliśmy do Palmir, które to miejsce odwiedziłem już niezliczoną ilość razy - najczęściej biorąc udział w Rajdzie Palmiry organizowanym od wielu lat przez PTTK, jak i przy wielu innych okazjach wędrując okolicznymi szlakami.

Kilka lat temu wymieniona tablica informacyjna przestała mieć już "taki" wydźwięk, a została informacja o tragedii która miała miejsce w tych lasach. Za każdym razem czytam ją, choć fragmenty znam na pamięć.

Tablica upamiętniająca Janusza Kusocińskiego i jeszcze dwóch innych osób wyróżnia się spośród szeregów szarych krzyży. Zastanawiam się, czy śmierć innych tu pochowanych jest mniej tragiczna?

Trzy krzyże są symbolem tego miejsca.

Najwięcej tabliczek zamiast nazwiska ma tylko NN, a i daty śmierci też nierzadko brak. Muzeum Palmirskie niedawno przebudowano, jest warte zobaczenia i zapamiętania.


Po krótkiej przerwie ruszyliśmy dalej w kierunku Dziekanowa.

Mój rumak pod jedną z wielu map Kampinoskiego Parku Narodowego. Zawsze mijając taka mapę muszę choć na chwilę się przy niej zatrzymać. Tak, uwielbiam mapy, nie tylko kampinoskie :)

(autor: Paweł)
Wąska piaszczysta ścieżka na skraju wyschniętego bajorka była tego dnia mocno uczęszczana i musiałem odczekać chwilę, żeby nie było nikogo w kadrze.

Zastanawia mnie czemu brzozy rosną na podmokłych terenach i wymierają "stadnie".

Z każdym kilometrem bliżej Dziekanowa na szlaku było coraz "tłoczniej" od pieszych i rowerzystów. Szczęśliwie nadal można było znaleźć odcinki gdzie było się samemu w lesie. Mostek nad wyschnięta rzeczką posłużył jako punkt kontrolny mojej wybrzuszonej opony. Na szczęście wszystko się dobrze trzymało, choć na kilku korzeniach czułem, że między oponą a obręczą zabrakło poduszki powietrznej.

(autor: Paweł)
Tegoroczna susza pozostawiła swój odcisk na małych ciekach w puszczy.

(autor: Paweł)
Prosta droga po "horyzont" uwielbiam to.

Pierwszy raz pokonałem długą groblę w Młynisku suchą stopą. Zawsze, jak sięgam pamięcią, a szedłem tedy kilkukrotnie, z obu stron była woda i nierzadko sama grobla bywała rozmokła.

(autor: Paweł)
Po przejechaniu wysuszonych mokradeł  dalej już wygodną szeroką leśną drogą dojechaliśmy do Dziekanowa Leśnego. Dalej już miejskimi drogami wróciliśmy do Warszawy.

Pogoda nam sprzyjała, mimo że przecież już listopadowy czas. Tego dnia przejechałem 101 km, a Paweł 109 km. Na pewno chcę wrócić jeszcze do Cybulic Małych, gdzie minęliśmy niezbadany przez nas fort.

Po przejechaniu trasy północnego Kampinosu zamarzyła się mi podobna trasa tylko południową stroną. Czy się uda? Czas pokaże. Na pewno na następne wycieczki muszę zaopatrzyć się w jakiś sprzęt naprawczy. Paweł miał rewelacyjnego multitoola i ja muszę o czymś takim pomyśleć.